Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Poradnik pozytywnego myślenia, czyli rok po pobycie w szpitalu psychiatrycznym

środa, listopada 18, 2015 sieczkarnia 0 Comments Category : , , ,

Nie czekałam na na ten moment z niecierpliwością, ale wczoraj zorientowałam się, że dzisiaj minie rok od kiedy trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Postanowiłam zrobić sobie małe podsumowanie i podzielić się z Wami jego efektami. 




To podsumowanie może mieć posmak podobny temu, który bardzo wiele osób zrobi sobie za kilka tygodni podsumowując efekty swoich działań dotyczących postanowień noworocznych. To znaczy, że może świata nie zbawiłam. Ale jednak jestem z siebie w pewnym stopniu dumna i zadowolona, bo ten rok dał mi sporo, no i przede wszystkim jako niedoszła samobójczyni - przetrwałam, żyję.


ZAAKCEPTOWAŁAM CHOROBĘ

Przede wszystkim pogodziłam się z chorobą, co przez wcześniejsze 5 lat nie było wcale łatwe. Z mojej niepokorności wynikało odstawianie leków, a z tego ciężkie epizody manii i depresji, które kończyły się różnymi tragediami. Pobyt w szpitalu pokazał mi jednak, ze to ode mnie zależy jakość mojego życia i leczenie wcale nie jest ograniczeniem, a wręcz przeciwnie - zbawczą możliwością. Nie raz zalewałam się łzami przypominając sobie chadowców z oddziału, którzy naprawdę zmarnowali swoje życie. Byłam pewna, że ja tez muszę tak skończyć, w końcu leczymy się na to samo. Ale dzięki bliskim poukładałam sobie w głowie bardziej optymistyczną wersję i doszłam do wniosku, że to w moich rękach leży moja przyszłość. Zaakceptowanie tego, że mam problem było oczyszczające.


STAŁAM SIĘ PROAKTYWNA

Zdecydowałam się być bardziej proaktywna w leczeniu. Kiedyś miałam zrywy lepszego stylu życia, monitorowania choroby, wyłapywania wczesnych oznak choroby, ale wszystko to było bardzo krótkotrwałe. Teraz też nie ma może szału. Fajki rzuciłam i można mi gratulować, bo nie palę od 39 dni (!) i serio zapominam o tych szlugach. Do biegania znów podchodzę - pisząc to jestem w całości przygotowana do ubrania, dresy są, cebula na głowie jest, buty przygotowane. Podejmuję wyzwanie 30 dni biegania za które w nagrodę postanowiłam sobie dokonać apostazji (jest tu jakiś apostata?), dlatego moja motywacja jest dość silna, o wiele bardziej niż obietnica kupienia nowego ciucha czy wypoczynkowego wyjazdu na weekend. Od jakiegoś czasu znów monitoruję swój stan. W przyszłym roku obowiązkowo muszę wybrać się na terapię indywidualną, mam też nadzieję na terapię DDA. Ostatnie miesiące to była umiarkowana górka i teraz kilkutygodniowy dołek, to fakt. Nie jest jeszcze idealnie, przez długi czas nie będzie. Jest wiele czynników stylu życia nad którymi muszę popracować. Dietą, niezależnym od etatu dochodem, determinacją i wytrwałością, bo to mi bardzo na głowę pomoże. Ale jest lepiej, a kiedy jest gorzej to jestem tego w pełni świadoma i to też jest bardzo istotne.


ZYSKAŁAM POZYTYWNE NASTAWIENIE

Bardzo dużo przez ten rok zyskało też moje nastawienie, do życia, do ludzi, do siebie. Faktycznie z samobójcy stałam się optymistką. Jestem teraz małym Buddą, sieję pokój, rozdaję miłość. Codziennie coraz lepiej opanowuję potęgę teraźniejszości. Mój wewnętrzny spokój, harmonia i równowaga stają się coraz bardziej stałym czynnikiem mojego życia, nie przychodzą jedynie od święta. Przestałam szukać szczęścia na zewnątrz, nie rzucam się już wewnętrznie, nie narzekam na ciągle niespokojną duszę i rozbity umysł. Faktycznie stałam sie wręcz wyznawczynią Prawa Przyciągania i stosuję je już intuicyjnie. Inwestuję coraz więcej czasu i wysiłku w zmianę moich lipnych przekonań i tworzenie atmosfery mocy i powera. Jest dobrze.


JESTEM WDZIĘCZNA

Uczę się wdzięczności każdego dnia. Gdzieś na początku roku albo po wyjściu ze szpitala skopiowałam pomysł wielu osób i założyłam sobie trzy słoiczki do których wrzucałam karteczki z zapisanymi sukcesami i dobrymi rzeczami, które mają miejsce w moim życiu. To miało mnie podnosić na duchu w tych ciężkich miesiącach leczenia. Wszystkie trzy słoiki są już przeładowane i dzisiaj muszę wybrać się po upatrzony wczoraj kolejny i większy. Dziękuje więc za wszystko. Za dobrą kanapkę, za słońce, za wcześniejszą pobudkę, za dobrą książkę, za moje łóżko, za fajną piosenkę. Chwalę się za każdy sukces. Za wyjście na spacer w zły dzień, za zrobienie porządków, za dobry tekst, za mniejsze i większe osiągnięcia. I już nie mogę się doczekać kiedy w okolicach Sylwestra, z pyszną herbatą i dobrą muzyką otworzę te słoiki i przypomnę sobie jak dobry ten rok był dla mnie. Bo był, karteczki mówią same za siebie.


WIEM CZEGO CHCĘ

Wiem już totalnie czego w życiu robić nie chcę i jest to miedzy innymi bycie kasjerką, bo o wiele bardziej jara mnie przerzucanie cementu czy pucowanie kibelków. DZIAŁANIE, szybkość, energia. Wolę zapierdalać z grabiami niż z palcem na kasie, tez ta wiedza w jakiś sposób była mi potrzebna. Dynamika to jest chyba główny czynnik. A więc spoko, już na bank wiem czego mi w życiu nie trzeba. I dzięki temu już wiem też doskonale czego chcę i że pora się za to zabrać z pierdolnięciem. No bo jeśli myślę o tym codziennie, na kibelku, przed snem, przy kawie, na spacerze, czytając, pewnie nawet śpiąc - to to musi coś znaczyć. Sama wymyśliłam tą filozofię, zastosuj ją do siebie jeśli masz ochotę i podziel się wnioskami. Postanowiłam się już w końcu nie oszukiwać i przed/po kolejną pracą na etacie będę cisnąć. Robić marzenia po godzinach.


ZNALAZŁAM BRATNIĄ DUSZĘ

Z bardzo prywatnych korzyści w końcu trafiłam na męskie złote runo, a nie na pustą wydmuszkę. Porówanie niespójne i dziwaczne, wiem. Ale fakt to fakt. W końcu znalazłam kogoś, kto będzie prowadził ze mną te podwójne życie, kto posprząta ze mną las, pojedzie w podróż tym camperem, będzie opiekował się tymi jeżykami, zamieszka w głuszy, będzie jebał system i kto też nie chce telewizora, drogich paneli i klamek za 200zł. Kurwa w końcu! Najlepsze co w tym roku dostałam, ba najlepsze co dostałam w życiu.



Za kilka godzin będę sobie mogła dokładnie wrócić do przeszłości, bo to koło południa rok temu miały miejsce wydarzenia, które tak bardzo zmieniły moje życie. Czy w tym roku też wybiorę się do wariatkowa? Raczej nie, mam zamiar ten dzień dzisiaj celebrować z bananem na ryju. Nauczyłam się, że trzeba działać i myśleć i myśleć, że to jest właśnie szczęście. Dlatego będę się dzisiejszego dnia świetnia bawić mimo, że moje życie nie jest może jeszcze moim wymarzonym, nie jest odzwierciedleniem lajfstajlu z mojej tablicy marzeń. Ale jest zajebiście, bo żyję, mam się bardzo dobrze i nie muszę dzisiaj patrzeć na tą wietrzną i deszczową pogodę przez okno z kratami. Tylko i aż tyle.


RELATED POSTS

0 komentarze